Kurdystan - nowy węzeł gordyjski

Ni stąd, ni zowąd tureccy piłkarze zaczęli salutować przed rozpoczęciem swoich meczów, albo po strzeleniu bramki. Zarówno w meczach reprezentacji kraju, w tureckich klubach, a także ci grający zagranicą. Czasem dotyczy to nawet dzieci. Klub tureckich imigrantów w Belgii, FC Turkse pochwalił się na swoje stronie internetowej zdjęciem salutujących dziewięciolatków. Oczywiście to żadna tajemnicza historia, piłkarze w ten sposób deklarują swoje poparcie dla tureckiej armii, która 9 października tego roku rozpoczęła inwazję na kurdyjski rejon autonomiczny w północno-wschodniej Syrii zwany Rożawa (od kurdyjskiego Rojavaya Kurdistanê – Zachodni Kurdystan). Na świecie jedno i drugie spotkało się z licznymi głosami krytyki, ale na Turkach nie robi to żadnego wrażenia.

Kurdowie – garść historii

Aby próbować zrozumieć co się tam dzieje, musimy się cofnąć do początków historii Kurdów, ale też sięgnąć do geografii, która odgrywa tu olbrzymie znaczenie. Gdzie żyją Kurdowie? Odpowiedź jest prosta – w Kurdystanie. Ale kiedy się dowiemy, że ta górzysta kraina w południowo-wschodniej Azji rozciąga się na terytorium Turcji, Iraku, Iranu i Syrii, już wiemy, z jak trudnym problem mamy do czynienia. Aby go jeszcze bardziej skomplikować dodajmy – Kurdowie żyją także w Armenii, Gruzji, Kazachstanie, Azerbejdżanie, Afganistanie, a do tego dość liczni imigranci kurdyjscy napłynęli do Zachodniej Europy, najczęściej osiedlając się w Niemczech, Francji i Szwecji.

Kurdowie uchodzą za największy na świecie naród bez własnego państwa. Ich liczbę szacuje się na nawet 25 milionów ludzi. Plemiona zamieszkujące górzysty Kurdystan zostały w XI wieku podbite przez turecki lud rządzony przez dynastię Seldżuków. Do XX wieku Kurdowie pozostawali pod panowaniem tureckim (w 1915 r. padając tam ofiarą wielkiej akcji prześladowczej, pospołu z Ormianami), a kiedy po I wojnie światowej rozpadło się imperium osmańskie, mieli nadzieję na otrzymanie niepodległości, podobnie jak inne ludy wchodzące w skład tego państwa. Początkowo na mocy traktatu pokojowego w Sèvres między Turcją a państwami Ententy miał powstać niepodległy Kurdystan, obejmujący tereny zamieszkane przez Kurdów. Niestety dla nich, mimo iż 1921 proklamowali oni powstanie Królestwa Kurdystanu, jednak odkrycie złóż ropy na tych terenach (w dzisiejszym północnym Iraku) sprawiło, że Wielka Brytania i Francja wycofały się z poparcia dla idei niepodległości tego państwa. Za to ziemie, które miały stanowić jego terytorium zostały podzielone w 1923 r. pomiędzy Turcję, Persję (dzisiejszy Iran), brytyjski mandat Ligi Narodów w Iraku (właśnie tam znalazły się tereny roponośne) oraz francuski w Syrii. W ten sposób Kurdowie zostali zdradzeni po raz pierwszy. I z tego powodu do dziś żyją we wspomnianych wyżej czterech państwach. I od tej pory dzieje Kurdów trzeba śledzić oddzielnie. Tureccy Kurdowie (zwani tam... Turkami Górskimi) wszczynali kilkakrotnie powstania, a od 1979r. do dziś trwa w Turcji walka partyzantka prowadzona głównie przez Partię Pracujących Kurdystanu (PPK). W Iranie Kurdowie w 1946 r. proklamowali Republikę Kurdyjską. Jej żywot był bardzo krótki – została zlikwidowana przez wojska perskie z pomocą sił brytyjskich. Także w Iraku wybuchały liczne powstania krwawo tłumione m.in. przez Saddama Husajna. Najbardziej znane rozpoczęło się w 1991 r. po rozpoczęciu I wojny w Zatoce Perskiej. Kurdom obiecał pomóc prezydent USA George Bush. Jednak nie dotrzymał obietnicy i powstańcy zostali zmasakrowani przez wojska irackie. Można to uznać za drugą zdradę, której doświadczyli Kurdowie. Dopiero kiedy zginęło 60 tysięcy ludzi, a 1,5 mln wygnano z domów, siły koalicji antyirackiej zmusiły Husajna do wycofania się z terenów zamieszkałych przez tamtejszych Kurdów, dzięki czemu powstał tam autonomiczny region kurdyjski. W 2005 r Kurd Dżalal Talabani został prezydentem Iraku (był nim do 2014 r.).

Także w Syrii niełatwo żyło się Kurdom. W 1962 r. 120 tys. z nich pozbawiono obywatelstwa, stali się bezpaństwowcami. Jako, że ich dzieci dziedziczyły taki status, w 2010 r. było ich już 300 tys. Od 1973 r. konfiskowano im też ziemię, osiedlając na niej Arabów. Wywłaszczono w ten sposób kilkadziesiąt tysięcy Kurdów. Jest to tak zwana „inicjatywa pasa arabskiego” mająca na celu zmiany struktury demograficznej na terenach obfitujących w bogactwa naturalne. A są to tylko niektóre formy prześladowań, jakich doświadczali w tym kraju.

Kurdowie a chrześcijaństwo

Ciekawy jest również chrześcijański wątek dziejów Kurdów. Wiara w Chrystusa trafiła już w czasach apostolskich do zamieszkanego przez nich królestwa Adiabene, leżącego na terenie dawnej Asyrii. Jego stolica Arbil, to dzisiejsze Irbil (Erbil, Hewlêr) leżące w Kurdystanie irackim. Żyjący w X w. geograf arabski Al-Masudi pisze o chrześcijanach wśród Kurdów. W następnym wieku zostali podbici przez muzułmańskich Turków, ale jeszcze w XIII w. słynny wenecki podróżnik Marco Polo pisząc o rejonie Mosulu, dodaje: „W górach tego kraju mieszka lud zwany Kurdami. Część ich stanowią chrześcijanie nestoriańscy i jakobiccy, a część mieszkańców stanowią Saraceni, którzy czczą Mahometa”. Na terenach Kurdów przez wieki mieszkali też chrześcijańscy Ormianie, co sprzyjało przenikaniu chrześcijańskich przekonań do miejscowej społeczności. Od XVII w. na terenie Kurdystanu działały misje katolickie, a od XIX w. protestanckie, choć ich głównym celem byli nie Kurdowie, a Ormianie i Asyryjczycy. W 1872 r. w Konstantynopolu staraniem Amerykańskiego Towarzystwa Biblijnego ukazało się tłumaczenie całego Nowego Testamentu na jeden z dialektów kurdyjskich (dodajmy, że Koran został przetłumaczony na ten język dopiero sto lat później). Historia zatoczyła wielkie koło, kiedy właśnie w Irbil w 2000 r. założono ewangelikalny Kurdyjskojęzyczny Kościół Chrystusa. Ocenia się, że w całym Kurdystanie od 2006 r. nawróciło się z islamu około 500 młodych Kurdów.

Tło problemu

Aby zrozumieć niedawne wydarzenia związane z turecką inwazją na Rożawę, musimy się cofnąć aż  do dwóch punktów czasowych. Pierwszy z nich to tzw. Arabska wiosna, seria protestów społecznych, jakie przetoczyły się przez kraje Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, od Maroka po Somalię, w latach 2010-2012. Doszło do nich w wyniku niezadowolenia obywateli zarówno ze złej sytuacji bytowej, jak i tłumienia swobód politycznych przez tamtejsze reżimy autokratyczne. Najkrwawszy przebieg miały one w Syrii, gdzie w 2011 r rozpoczęła się wojna domowa skierowana przeciwko rządom Baszszara al-Asada. Dołączyła się do niej reprezentująca Kurdów syryjskich Partia Unii Demokratycznej (PYD) głosząca hasła walki o wyzwolenie narodowe. Jej zbrojnym ramieniem okazały się Powszechne Jednostki Ochrony (YPG). Drugim punktem czasowym jest powstanie w 2013 r. Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie, znanego jako ISIS lub Daesh, terrorystycznego quasi-państwa założonego przez radykalne bojówki terrorystów z kręgów islamistów. ISIS walczyło jednocześnie z reżimem al-Asada i z jego przeciwnikami z Wolnej Armii Syrii (WAS), wkrótce także sami Kurdowi stali się obiektem ich ataków.

ISIS (i inne, mniejsze organizacje terrorystyczne tego typu) stało się ogromnym zagrożeniem dla chrześcijan mieszkających na terenie Syrii i Iraku, którzy stali się obiektem brutalnych ataków ze strony islamistów, mordowani i zmuszani do ucieczki ze swoich domów. Jednak nie mniej brutalnie atakowani byli jazydzi, a nawet muzułmanie.

Tymczasem wojna domowa w Syrii przybrał charakter walk wszystkich ze wszystkimi. W związku z tym YPG walczyły zarówno przeciw siłom rządowym, jak i antyrządowym z WAS, jednocześnie od czasu do czasu zawierając sojusze i rozejmy to z jedną, to z drugą stroną. Ich stałym przeciwnikiem było jedynie ISIS. Od maja 2013 r. trwały ciągłe i ciężkie walki YPG z ISIS i siostrzanym ugrupowanie terrorystycznym Dżabhat an-Nusra.

Po tym, jak w listopadzie 2013 r. Kurdowie z YPG opanowali zwarty fragment północno-wschodniej Syrii, postanowili utworzyć tam przejściowy autonomiczny rząd z własną administracją (wprowadzając własny język w nazwach miejscowości), zwany Autonomiczną Administracją Północnej i Wschodniej Syrii, czyli wspomnianą wyżej Rożawę. I tu po raz pierwszy pojawia się Turcja. Jej minister spraw zagranicznych Ahmet Davutoğlu oskarżył Kurdów o współpracę z al-Asadem. Zarzut jest dziwny w sytuacji, gdy samej Turcji zarzucano wspieranie islamskich ekstremistów. Tak naprawdę kością niezgody jest fakt, że PYD jest syryjskim odpowiednikiem tureckiej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), co najmniej od lat 70. XX w. walczącej z Turcją o niezależność tamtejszych Kurdów, także za pomocą terroru.
W ciągu 2014 r. trwały ciężkie walki Kurdów z YPD z islamistami, którzy w tym czasie prowadzili szeroko zakrojoną ofensywę zarówno w Syrii, jak i w Iraku. Spowodowała ona międzynarodową interwencję wojskową w Syrii, prowadzoną pod auspicjami USA. We wrześniu tego samego roku ISIS wyparło Kurdów z ponad stu wiosek, zaciekle próbując zdobyć miasto Ajn al-Arab (kurd. Kobanê), w zachodniej części kurdyjskiej enklawy. W wyniku walk na terenie zamieszkanym przez 400 tys. ludzi, 138 tys. z nich opuściło swoje domy, przedostając się do pobliskiej Turcji.

Niezależnie od działań militarnych prowadzonych przeciwko ISIS przez Amerykanów, od 2015 r. w konflikcie biorą udział też wojska rosyjskie (po stronie prezydenta al-Asada) i tureckie (po stronie rebeliantów). Jednak cele tureckie w tej wojnie są bardziej złożone. Zasadniczo walcząc przeciwko ISIS (i unikając otwartego starcia z syryjskimi wojskami rządowymi), jednocześnie starali się utrudniać działania Kurdów z YPG, aby nie udało im się powiększyć ich enklawy przy granicy z Turcją.  
Tymczasem sama syryjska wojna domowa, która trwa już ponad osiem lat, jesienią 2019 r. znalazła się w fazie schyłkowej, która jednak nie wiadomo jak długo potrwa. Zarówno tereny kontrolowane przez islamistów z ISIS, jak i obszary zajmowane przez rebeliantów walczących z reżimem al-Asada bardzo poważnie się skurczyły. 9 października 2019 r. poza kontrolą Damaszku pozostają już tylko dwie enklawy będące w rękach opozycji, na północy i wschodzie kraju. Natomiast siłami głównie Kurdów, wspieranych przez USA, udało się wyprzeć ze wschodniej Syrii islamskich dżihadystów, którym pozostały jedynie niewielkie pustynne regiony przygraniczne, z których nadal dokonują ataków. Można więc bez wielkiego ryzyka postawić tezę, że Państwo Islamskie w Syrii pokonane zostało w głównej mierze dzięki ofiarnej walce Kurdów (co kosztowało ich zresztą 11 tys. zabitych żołnierzy). Żołnierze z YPG odegrali kluczową rolę choćby w zdobyciu stolicy samozwańczego kalifatu - Ar-Rakki.

Turcja i jej cele

Wspomnianego 9 października niespodziewanie (przynajmniej dla niezorientowanej opinii publicznej) na tereny syryjskiego pasa przygranicznego na obszarze Rożawy wkroczyły wojska tureckie, rozpoczynając operację... „Źródło Pokoju” (w innym tłumaczeniu: „Fontanna Pokoju”). Poprzedziło ją niespodziewane wycofanie się z tych terenów wojsk amerykańskich, które dotąd stanowiły dla Kurdów niejako gwarancję bezpieczeństwa. Jakie były cele tej operacji wymierzonej w Kurdów?
Jak pisze Witold Repetowicz,  ekspert do spraw Bliskiego Wschodu, terroryzmu i geopolityki: „Podstawowym celem tureckiej inwazji było stworzenie strefy okupacyjnej o szerokości 32 km i długości ponad 400 km, czyli rozciągającej się wzdłuż granicy syryjsko-tureckiej od granicy z Irakiem po Eufrat (…) W ten sposób pragnęła osiągnąć trzy cele. Po pierwsze zmusić mieszkających tam Kurdów do przeniesienia się bardziej na południe i w ten sposób oddzielić ich od terenów kurdyjskich w Turcji i Iraku. Po drugie, pozbyć się uchodźców syryjskich mieszkających w Turcji przesiedlając ich na tereny opuszczone przez Kurdów. Po trzecie, oddać te tereny pod administrację kontrolowanych przez siebie dżihadystów, zapewniając sobie ich dalszą lojalność, która coraz bardziej stawała pod znakiem zapytania ze względu na sojusz turecko-rosyjski” (www.defence24.pl).

Turecka akcja wojskowa, której towarzyszyły też ataki na cywilów (zbombardowany został szpital w Sere Kaniye, zamordowana została kurdyjska działaczka Hewrin Chalaf) pociągnęła za sobą śmierć 412 Kurdów i 151 Turków (w jednym ze starć nadgranicznych z rąk wojsk tureckich zginęło też 6 żołnierzy rządowej armii syryjskiej). Spotkała się ona z powszechnym potępieniem zarówno ze strony polityków jak i opinii publicznej w licznych krajach.
Sama akcja zbrojna dość szybko, bo już po kilku dniach, zakończyła się zawieszeniem broni wynegocjowanym przez USA, którego ceną było wycofanie się Kurdów z jednostek YPG z terenów tureckiej ofensywy. Jednak problem od tamtej pory pozostaje w zawieszeniu. A cały świat czeka na rozwój wypadków. A ten jest tym ciekawszy, że do akcji włączyła się Rosja i Syria, nie tyle udzielając poparcia Kurdom, ile komplikując plany Turkom.

USA i wielka polityka światowa

Czas na ocenę tej niełatwej sytuacji. Przez polskie i zagraniczne media przetoczyła się fala krytyki polityki prezydenta Trumpa, jako że to jego decyzja o wycofaniu wojsk amerykańskich z Rożawy uruchomiła działania Turcji. Jednak aby dokonać trzeźwej oceny wydarzeń, które mają miejsce w Rożawie w ostatnich tygodniach musimy się zdecydować na jedną z dwóch opcji: czy będzie to ocena moralna, czy też polityczna. Pierwsza rozsądza pomiędzy dobrem a złem, druga waży racje, interesy, możliwości. Zacznijmy od polityki.  

Jak tłumaczył specjalny wysłannik USA do Syrii, James Jeffrey, do wycofania sił amerykańskich doszło, „ponieważ Waszyngton był przekonany, że Kurdowie nie będą i tak w stanie utrzymać tych terenów”. Inaczej mówiąc, Amerykanie byli świadomi, że ich obecność w Rożawie stanowi niejako gwarancję kurdyjskiego status quo na tym terenie, a jednak uznali, że nie mogą utrzymywać bez końca takiego stanu rzeczy. Polityka to gra interesów, nie emocji – współczucia czy sympatii do uciśnionych narodów, w tym przypadku Kurdów. W grze o wolny Kurdystan liczy się przynajmniej siedem stron: sami Kurdowie, USA, następnie kraje zamieszkiwane przez Kurdów: Syria, Turcja, Irak i Iran. Do tego Rosja, która od kilku lat próbuje się możliwie mocno usadowić na Bliskim Wschodzie, gdzie w czasach ZSRS miała poważne wpływy. I tak naprawdę Kurdowie są tu stroną najsłabszą, a co za tym idzie najmniej mogą liczyć na czyjekolwiek poparcie. Wszystkie cztery kraje zamieszkiwane przez nich nie mają żadnego interesu w popieraniu kurdyjskich ambicji niepodległościowych, ponieważ uderzają one w żywotne interesy tych państw, grożąc im poważną dezintegracją terytorialną. Najwięcej do stracenia mają Turcy, bowiem to oni prowadzą najdłużej wojnę z Kurdami i to „ich” Kurdowie są najbardziej zdeterminowani w tej walce (w Turcji mieszka ich też najwięcej, bo prawie połowa, 12 mln). I dlatego to właśnie oni podjęli akcję przeciw Rożawie, jako potencjalnemu kurdyjskiemu Piemontowi, miejscu skąd wyjdą inicjatywy jednoczące Kurdów zamieszkujących wspomniane cztery państwa. Dlaczego Amerykanie usunęli się Turkom z drogi, choć wiedzieli co tamci szykują (prezydent Recep Tayyip Erdogan już w sierpniu 2019 r. zapowiedział użycie wojska przeciwko Kurdom w tym rejonie)? Dla USA są oni cennym sojusznikiem w tym regionie, pomimo wszelkich rozczarowań, zadrażnień i problemów. Tym cenniejszym, że w ostatnim czasie mocno kokietowanym przez Rosję, która próbuje wciągnąć Turcję w orbitę swoich wpływów i interesów. Kiedyś Francuzi postawili pytanie: czy warto umierać za Gdańsk? Dziś Amerykanie postawiliby swoje: czy warto dla Kurdów utracić Turcję? Jak pisze analityk wojskowy Michał Fiszer: „Trzeba pamiętać, że Amerykanie oparli kontrolę Azji Południowo-Zachodniej na trzech filarach: Turcji na zachodzie, Arabii Saudyjskiej w centrum i Pakistanie na wschodzie. Te trzy państwa sprawują realną kontrolę nad swoimi subregionami. Wszystkie mają potencjał militarny, siłę gospodarczą i znaczenie polityczne. W przeciwieństwie do Kurdów” (www.polityka.pl).

Oczywiście interesy interesami, ale liczy się jeszcze styl uprawiania polityki. I to tu Donald Trump zawiódł najbardziej, rozgrywając tę kwestię na tyle topornie, że złe wrażenie poszło w świat. Jak wspomina Witold Repetowicz, będący na miejscu wydarzeń w październiku: „Jeden z nich (byłych amerykańskich żołnierzy - przyp. W.T.) stał przy mnie i z dezaprobatą przypatrywał się sunącym po szosie pojazdom największej armii świata, w której szeregach służył m.in. w Afganistanie. ‘Tchórze, tak upada imperium’ – westchnął. Chwilę później jednak wyraził pewność, że większość tych żołnierzy nie chciała w tak poniżający sposób uciekać z Syrii. – ‘Gotowi byli walczyć i zginąć w imię lojalności wobec sojusznika, z którym pokonali ISIS. Ale dostali rozkazy’ – stwierdził z dezaprobatą w głosie” (www.tvp.info). A poza stylem liczy się także bilans zysków i strat. A ten, przynajmniej na początku, był dla Amerykanów druzgocący. Nic nie zyskali, stracili twarz , a największym wygranym (poza prezydentem Erdoganem), zdawał się być prezydent Putin. Jak informują rosyjscy dowódcy, ich żołnierze (od dawna przebywający w Syrii) patrolują kurdyjskie tereny, z których wycofały się Stany Zjednoczone. To silny przekaz propagandowy. A jednocześnie Rosja wezwała Turcję do natychmiastowego przerwania trwającej od prawie tygodnia ofensywy w Syrii – pokazując w ten sposób światu, kto jest gotowy robić porządek tam, gdzie nie poradzili sobie Amerykanie.

Na ciekawy aspekt sprawy zwraca uwagę publicysta „Polityki” Łukasz Wójcik: „Warto spojrzeć na ewakuację z Syrii nie jak na ustępstwo wobec Turcji, ale bardziej element sensownej, choć niejednokrotnie głupio realizowanej strategii. Wielu komentatorów uważa, że decyzja Trumpa o wycofaniu się z Syrii ostatecznie oddaje ten kraj w ręce Rosji, Turcji i Iranu. Pomijając już fakt, że aby coś oddać, trzeba to najpierw posiadać, ‘zdobycie’ Syrii przez te trzy kraje na dłuższą metę może im wyjść tzw. bokiem. To zawsze było słabe państwo, dziś jego infrastruktura i gospodarka leżą w gruzach”. Ma to być zresztą część większej strategii, wycofywania się z Bliskiego Wschodu, gdzie ta obecność od 2003 r. (inwazja na Irak) przynosi więcej strat niż zysków.

Tak więc poczekajmy z ocenami polityki, bowiem za jakiś czas może się okazać, że ci, którzy dziś  wygrali wcale nie muszę się okazać trwałymi zwycięzcami, a dzisiejsi przegrani – pokonanymi.

Czy mamy do czynienia z trzecią zdradą Kurdów?

Ale pozostaje jeszcze ocena moralna. Ta też wcale nie jest taka jednoznaczna. I nie chodzi tu tylko o to, że nasza ocena Kurdów, pełna współczucia i sympatii, niekoniecznie współgra z faktem, iż można mieć wątpliwości co do ich postawy. Marcelina Szumer-Brysz, Grzegorz Brysz zwracają uwagę, iż „YPG składa się głównie z bojowników związanych z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), uważanych – i przez USA, i przez Turcję – za grupę terrorystyczną. Powszechnie znane też były raporty informujące o nadużyciach, jakich PYD miała dopuszczać się na zarządzanych przez siebie terenach. W 2014 r. Human Right Watch informował o tym, że kurdyjscy bojownicy wykorzystują do walki dzieci, a także o przypadkach, w których strzelali oni do demonstrantów. Opublikowany rok później raport Amnesty International donosił o ‘ignorowaniu przez bojowników prawa humanitarnego i dopuszczania się zbrodni wojennych’” (www.wyborcza.pl).

Wątpliwości co do jednoznacznego określenia, iż mamy do czynienia ze zdradą moralną jest więcej. Po pierwsze Kurdowie nie bili się z ISIS dla Amerykanów, ale w swoim własnym interesie, walcząc o swoje cele. Po drugie, trudno mówić o zdradzie w sytuacji, kiedy wycofanie się USA z Rożawy było wcześniej kilkakrotnie zapowiadane, począwszy od końca 2018 roku. Amerykanie od początku podkreślali, że ich sojusz z Kurdami jest doraźny i tymczasowy, nigdy nie obiecując im żadnej formy państwowości. Po trzecie, nietrafny jest podnoszony w mediach zarzut, że nas Amerykanie w przyszłości mogą porzucić tak, jak dziś Kurdów. A to dlatego, że ich formalnym sojusznikiem na tym terenie jest... Turcja, członek NATO, a nie organizacje kurdyjskie, z którymi jedynie taktycznie współpracowali. Oczywiście wszystko to nie znaczy, że teraz na Turcję będziemy patrzeć ze zrozumieniem, a na Kurdów z potępieniem. Zawsze lepiej jest jednak mieć szerszy obraz sytuacji.
Prawda jest taka, że polityka jest niesprawiedliwa i to z dwóch powodów. Raz, że nie ma tam miejsca na sentymenty, a dwa, że swoje cele w tej dziedzinie osiąga się kierując się zasadą skuteczności, a nie emocji. Na temat pierwszej kwestii  Lord Palmerston, XIX-wieczny polityk brytyjski powiedział: „Kiedy ludzie pytają mnie o to, co jest nazywane polityką, jedyną odpowiedzią jest to, że mamy zamiar robić to, co wydaje się nam najlepsze, w każdej sytuacji w miarę jej rozwoju, kierując się interesami naszego kraju”. W drugie sprawie też posłużę się jego stwierdzeniem: „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”. Czy nam się to podoba, czy nie, ten świat tak właśnie funkcjonuje.

--

Autor: dr Włodzimierz Tasak, Open Doors Polska

Open Doors jest między denominacyjną chrześcijańska organizacją wspierających prześladowanych chrześcijan od ponad 60 lat w około 60 krajach na całym świecie. W krajach cieszących się wolnością religijną, każdego roku publikuje Światowy Indeks Prześladowań – ranking krajów, w których chrześcijanie są najbardziej prześladowani.  Bardzo ważnym celem służby jest pomoc zorientowana na zaspokojenie konkretnych potrzeb uciśnionych chrześcijan i wspólnot. Dlatego ściśle współpracuje z lokalnymi Kościołami i organizacjami. W ten sposób gromadzona jest wiedza umożliwiająca na zaadresowanie najbardziej adekwatnej formy pomocy. Open Doors wzmacnia chrześcijan zaspokajając ich potrzeby niezbędne do przetrwania, dostarczając pomoc humanitarną, literaturę chrześcijańską, pracując z osobami w traumie oraz prowadzi projekty samopomocowe. W krajach wolnych zachęca kościoły do modlitwy za prześladowanych chrześcijan, pozyskuje środki finansowe, organizuje spotkania dla kościołów oraz prowadzi pracę informacyjną.

Dzisiaj Kościół przechodzący przez cierpienie, zmagający się z opresją potrzebuje wsparcia w duchowej walce. Już dzisiaj dołącz do grona tych, którzy modlą się za prześladowanych ze względu na Chrystusa i zamów bezpłatny kalendarz modlitw wraz z magazynem. Kalendarz możesz zamówić na stronie www.opendoors.pl lub telefonicznie, dzwoniąc pod numer  22 250 16 70. Podejmij to wyzwanie i bądź częścią duchowej wojny.